sobota, 21 lipca 2012

Recenzja: Pyskaty - Pasja

Parafrazując nieco naszego wieszcza narodowego Adama Mickiewicza zdecydowanie można stwierdzić, że "łaska słuchacza na pstrym koniu jeździ", o czym świetnie przekonał się w ostatnim czasie Pyskaty. Przyzwyczajona do pyskatego Pyska, wręcz Skurwiela Pyskatego, spora część odbiorców rapu Przemka postanowiła bowiem bezwzględnie skreślić "Pasję", jako płytę słabą, miałką, nieudaną. Bo po co ten koncept, skoro żeby doszukać się jakichś analogii trzeba czasem mocno wytężyć głowę; bo jeśli już ten cholerny koncept, to czemu taki, który aż tak łatwo określić patetycznym, przesadzonym i niegodnym zwykłego śmiertelnika; bo jak już ten pieprzony koncept i rozkminkowe teksty, to czemu to wyszło tak zwyczajnie i bez polotu. I "gdzie są, kurwa, pancze?"

Z drugiej jednak strony - żeby nie było, że wspominam tylko o jednej opcji - pojawiła się równie duża dawka psychofańskiego wręcz zachwytu nad płytą. Że genialna, że super, że świetna, że Pyskaty zajebiście, a bity równie dobre. Bezkrytyczne, bezrefleksyjne wręcz opinie o wydawnictwie ukazywały się więc równie często, co te będące na drugim końcu skali ocen. A jak jest naprawdę? Jak zwykle, prawda leży gdzieś pośrodku.

Wybierając motyw Drogi Krzyżowej na główną oś wokół której Pyskaty postanowił zbudować swoją drugą solówkę postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko, jednocześnie dając pole do dyskusji czy tak w ogóle wypada. Poczynając od tytułu płyty, poprzez okładkę i tracklistę, a kończąc na treści - wszędzie mamy mniej lub bardziej wyraźne nawiązania do Drogi Krzyżowej, a Pyskaty zadbał też o takie szczegóły, jak analogiczny do ukrytej, piętnastej stacji - ukryty, piętnasty kawałek. Przyznaję, że nie znając jeszcze wszystkich szczegółów, a mając jedynie pojęcie o ogólnym koncepcie panującym na tej płycie, obawiałem się, że Pysk może niestety popaść w patos, próbując bawić się w jakieś mesjanistyczne wizje dotyczące swojej osoby. Uff. Jakże mi ulżyło, gdy okazało się, że moje obawy były zdecydowanie przesadzone.

Pyskaty skupia się przede wszystkim na rozliczeniu ze swoim życiem i próbie podsumowania tego, co przeżył do tej pory, a nie na przedstawianiu swoich religijnych przemyśleń i próbie ewangelizowania słuchaczy. Wykorzystał motyw Drogi Krzyżowej, jako pewną konwencję artystyczną, niekoniecznie związaną z duchowieństwem człowieczeństwa.
"Ostatni wprawił ich w zdumienie:
Daj mu serce, charyzmę i talent,
A szybko pozna czym jest zobojętnienie,
Kiedy apatia i depresja zaczną swój taniec."
Koncept jest jednak po to, by się go trzymać i rację mają jednak ci, którzy mówią o nie do końca widocznych nawiązaniach w samych kawałkach. W niektórych nie budzą one żadnych wątpliwości, jak choćby w otwierającym płytę "S.A.L.I.G.I.A.", który jest niezwykle plastycznym opisem skazania Pyskatego na życie obarczone znamieniem siedmiu grzechów głównych. Często jednak mamy okazje na wytężenie zwojów mózgowych w celu odnalezienia powiązań pomiędzy treścią poszczególnych numerów a kolejnymi stacjami chrystusowej Drogi Krzyżowej, bo są one albo słabo zauważalne, albo bardzo głęboko ukryte, a czasem mocno naciągane, jak analogiczne z ukrzyżowaniem na krzyżu, ukrzyżowanie na ulicach w "Mówią o nim".

Zarzuty o wątpliwej jakościowo rozkminkowości materiału w zasadzie też można ograniczyć do jednego pytania: czy w momencie, gdy nagrano już tysiące płyt hip-hopowych, od każdego materiału trzeba wymagać innowacyjności tematycznej, skoro właściwie każdy temat został już kilka razy oklepany z każdej strony? Pewnie, że fajnie by było i wszyscy doceniamy, gdy raperowi uda się w fajny sposób "ugryźć" nieporuszany jeszcze temat, ale chyba lepiej posłuchać subiektywnej opinii Pyskatego na jakiś konkretny temat, niż wymagać od niego, by nagrywał kawałki o jakichś strasznie alternatywnych zjawiskach, które w zasadzie nas nie interesują. Metafora przedstawiająca muzykę jako kobietę znana jest już oczywiście do dawna, ale sposób ujęcia tematu przez Pyskatego jest przecież całkiem ciekawy i barwny. 
"Pamiętam to, była mi kochanką,
mam pecha, poligamistka; szkoda, że też zna Mesa.
Kręci z każdym, nie dyskutuj teraz o gustach,
wielu robi z niej szmatę, gdy wyciera nią usta."
Pyskaty postanowił nagrać płytę bardzo osobistą, dlatego też ciężko wymagać od niego, by zaskakiwał jakimiś niebanalnymi tematami, skoro opisywane przez siebie życie miał, jakie miał. Czasem lżejsze, czasem cięższe, choć pewnie zawsze ciekawe dla niego i jego bliskich. Dla słuchaczy? Już niekoniecznie. Nie każdego musi interesować przecież to, że kiedyś Pysk z zazdrością patrzył na tych, którzy wydają 300 złotych w klubowym barze, albo czy mama Przemka jest dumna z drogi, jaką jej syn obrał w swoim życiu. Ci, których to interesuje - płytę spropsują; ci, co mają to w głębszym poważaniu - pewnie skrytykują. Normalka. 

Oprócz wzbudzających spore kontrowersje treści i ogólnego konceptu są też rzeczy, które zdecydowana większość słuchaczy ocenia bardzo pozytywnie, a mianowicie forma czysto rapowa i bity. Pyskaty nie ma żadnych problemów ze swobodnym artykułowaniem wersów, potrafi w odpowiednim momencie odpowiednio delikatnie przyśpieszyć, a gimnastyczny flow sprawia, że w żadnej chwili słuchanie go nie nudzi. Lata doświadczenia za mikrofonem robią swoje i wypracowany przez ten czas styl procentuje dużą pewnością i swobodą. 
"Nie chcę być klonem VNM'a czy Mesa,
co drugi dziś śpiewa w refrenach czy kurwa przyspiesza.
Ja nie muszę tego robić, by wciąż udowadniać kto jest dobry.
To nie mit, zdominuję bit i w mig sprawdź sobie ten track u WdoWy."
Za produkcje odpowiadają z kolei postaci z ścisłego beatmakerskiego polskiego mainstreamu, jak Ostry, The Returners czy BobAir, są osoby zdobywające coraz większe uznanie, jak Oer, Qciek i Stona, ale także producenci, którzy na legalnych wydawnictwach nie zapisali jeszcze wielu kartek, jak Zbylu, Kudel, Kuoter i SherlOck. No i oczywiście nieobecny na trackliście, ukryty podobnie jak ostatni kawałek, Cok. Spektrum osobistości mocno szerokie, ale wszyscy dobrze zgrali się z ogólnym zamysłem Pyskatego i całość jest mocno spójna, bez zdecydowanego wyróżniania się in plus/in minus któregokolwiek z producentów. 

Gości na płycie mamy wielu, choć tak na dobrą sprawę wszyscy zmieścili się na dwóch kawałkach, no bo dodatkowego wokalu Onara nikt chyba nie traktuje serio, co? Włodi pokazał się poprawnie, ale w takim towarzystwie i po ostatnio zanotowanym mocnym progresie można było oczekiwać więcej, a za samo ogarnięcie Big Shuga Pyskowi należy się ogromny props. Średnio niestety wypada też aptaunowy posse-cut, w którym niby wszyscy zaprezentowali się bardzo w porządku, ale tak naprawdę nich jakoś szczególnie nie zachwycił, a nie ma już w ogóle co porównywać "Razem" do "Bez granic". 

Inny ten Pyskaty niż kiedyś. Gorszy? Lepszy? Po prostu inny. Dojrzalszy, mniej pyskaty, bardziej skupiony na własnej osobie i życiu bezpośrednio go dotyczącym. Osobiście bliżej mi trochę do tej grupy, która propsuje nową płytę Przemka, choć w części aspektów, na które zwracają uwagę opozycjoniści znajduję pewnie sporo prawdy. Koncept był wymagający i trudny do udźwignięciu w idealnym stopniu, co raczej się Pyskatemu nie udało, choć nie jest też tak, że całkowicie na nim poległ i nie pozostawił po sobie nic dobrego. Bo choć do wspomnianego ideału na pewno brakuje sporo, to poziom całej płyty jest co najmniej dobry, a momentami nawet bardzo dobry.

Znak jakości - C+

środa, 18 lipca 2012

Recenzja: Black Mirror

Nie mam nawet najmniejszych wątpliwości, że ten serial powinien obejrzeć każdy, kto ma choćby najmniejszy kontakt z Internetem, mediami czy też z szeroko pojętym światem nowinek technologicznych. A że w obecnym świecie takimi ludźmi są właściwie wszyscy, którzy żyją w choćby w miarę cywilizowanym miejscu, to potencjalna grupa odbiorców powinna być niezwykle duża. Mało jest bowiem rzeczy, które w tak znakomity sposób definiują obecną rzeczywistość, a korzystając momentami z hiperbolicznych sposobów na przekazanie treści idealnie odwzorowuje szanse, ale przede wszystkim zagrożenia płynące z rozwoju technicznego towarzyszącego ostatnim czasom. 

"Black Mirror" to trzyodcinkowy serial, w którym możemy oszukać elementy dramatu, science-fiction, thrillera, ale także satyry i groteski. Obserwując bowiem niektóre wydarzenia, które pokazane są w każdym z odcinków możemy dojść do wniosku, że są one tak absurdalne, iż aż śmieszne i niemożliwe do zaistnienia w realnym świecie. Pozostałe elementy sprawiają jednak, że rozsądny widz bardzo szybko dojdzie do wniosku, że świat przedstawiony w serialu ma zdecydowanie więcej wspólnego z rzeczywistością, niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. 

Każdy z odcinków serialu to osadzona w innej rzeczywistości historia, z których jednak każda w świetny sposób uwydatnia zagrożenia niesione przez powszechny cywilizacyjny rozwój.

Pierwszy odcinek to opowieść o tym, jak następczyni brytyjskiego tronu zostaje porwana, a okupem ma być publiczne upokorzenie rządzącego premiera Wielkiej Brytanii, który zostaje zmuszony do... To trzeba obejrzeć samemu. Żądanie porywacza nie zostaje jednak wysłane bezpośrednio do premiera, a zostaje zamieszczone na YouTube i mimo, że po kilku minutach zostaje on usunięty z serwerów internetowego giganta, to ten czas wystarczył, by inni użytkownicy mogli go skopiować i ponownie zamieścić w sieci. Machina ruszyła, nie można jej już było zatrzymać. Coś, co choćby na chwilę znajdzie się w Internecie, na zawsze już tam pozostanie i może zostać wykorzystane w każdej chwili.

Osobisty dramat premiera i jego żony jest obserwowany przez miliony osób na całym świecie, które zatrzymują się na kilka godzin, by móc obserwować kompromitujące wydarzenia. Twitter i Facebook zaczynają żyć wydarzeniem stając się obserwatorem swoistych igrzysk, bezlitośnie wymagając od premiera poświęcenia dla dobra księżniczki. Tradycyjne media nie potrafią uszanować prośby władz o niezajmowanie się tym tematem, a goniąc za sensacją i oglądalnością są nawet w stanie zaryzykować życie, by móc zdobyć ekskluzywny materiał.

Świetnie i brutalnie ukazana jest także psychologia tłumu, który nie bacząc na osobistą tragedię osobistą premiera i jego rodziny, po ogłoszeniu w telewizji, że za kilka minut głowa państwa wykona żądanie porywacza, reaguje wiwatami, radością i toastami, a nie naturalną - wydawałoby się - w takich sytuacjach troską i smutkiem. 

Druga część osadzona jest w wirtualnej rzeczywistości, w której idealnie zmetaforyzowany jest współczesny "wyścig szczurów". Prawdziwi ludzie z krwi i kości zmuszani są do kierowania swoimi wirtualnymi awatarami, dzięki którym mogą dostać jedyną i niepowtarzalną szansę na zaistnienie w świadomości całego świata poprzez udział w programu typu talent show. Nie ma prawdziwego życia, ważne jest tylko to, co znajduje się w wirtualnym świecie. Skąd my to znamy? Czyż nie tak zachowuje się coraz większa ilość osób, które niemal całkowicie przenoszą swoje życie do Internetu?

Odcinek znakomicie pokazuje mechanizmy panujące obecnie w telewizji. Dziewczyna, która fenomenalnie śpiewa zmuszana jest do... pokazania piersi, ponieważ "śpiewaków jest za dużo, musisz zrobić coś więcej". Zdesperowany główny bohater, który rozpacza z powodu braku "prawdziwości" w obecnym świecie, po wejściu do programu zostaje "przemielony" przez telewizyjną maszynkę, która każdą osobę - nawet taką, która wierzy w większe ideały i marzy o lepszym świecie - potrafi przerobić na kolejną, niewiele znaczącą "gwiazdkę".

Ostatni odcinek przedstawia rzeczywistość, w której ludzie mają pod skórą wszczepione "ziarno", które nagrywa i zapisuje wszystkie wydarzenia z życia człowieka, i które to można w każdej chwili odtworzyć i obejrzeć ponownie. Takie możliwości doprowadzają do paranoicznych stanów u głównego bohatera, który w ten sposób postanawia sprawdzić wierność swojej żony.

Wszechobecna kontrola towarzysząca ludziom, dzięki znajdującemu się pod skórą chipowi wykorzystywana jest także przez władze, która w każdej chwili może zażądać pokazania wydarzeń z życia dowolnej osoby. Wizja pewnie odległa, ale czy aż tak bardzo? Co chwilę słyszy się o kolejnych przywilejach służb specjalnych, które w coraz większym stopniu mogą kontrolować życie zwykłych obywateli, co być może trochę hiperbolicznie, ale doskonale ukazane jest właśnie w tym odcinku.

"Black Mirror" nie jest może arcydziełem filmowym, jeśli chodzi o grę aktorską, efekty specjalne, scenografię czy ścieżkę dźwiękową. W świetny sposób przedstawia jednak zagrożenia towarzyszące obecnemu porządkowi świata, który w coraz większym stopniu zmienia się w wirtualną rzeczywistość, kontrolowaną przez wyższe służby, gdzie normalnych człowiek jest tylko niewiele znaczącym punkcikiem mającym robić swoje i nie wychylać się za bardzo ze swoimi poglądami i marzeniami. Daje do myślenia, uzmysławia zagrożenia płynące z pozornych ułatwień życia, ale przede wszystkim pomaga w jakimś chociaż stopniu przetasować osobistą hierarchię priorytetów.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Recenzja: Kubiszew & Zbylu - Rachunek jest prosty

Zabrałem się za przesłuchanie tej płyty z dwóch prostych powodów. Pierwszy - Zbylu może nie jest najlepszym producentem w tym kraju, ale ostatnio pokazuje się z dobrej strony więc nastawiałem się na porządną oprawę muzyczną. Drugi - na trackliście znalazłem takie ksywki jak Peerzet (zwłaszcza on), Jinx, Małpa czy Młody M, dlatego uznałem, że warto płytę sprawdzić choćby ze względu na te kilka featuringów. Dwa powody, a żadnym nie jest postać najważniejsza, wydawałoby się, na całym projekcie, czyli Kubiszew. 

No właśnie. Pochodzący z Wrześni raper, to postać, która znana jest mi bardzo słabo - kojarzę go głównie z udziału w dwóch posse-cutach: na "Reedukacji" Slums Attack i w ostatnio wypuszczonej kolaboracji poznańsko-białostockiej, za którą stał Bezczel. Co więcej, w obu przypadkach zaliczałem go do tych słabszych i nie wiązałem w związku z tym większych nadziei z tą płytą. Fajne bity + fajne zwrotki gości + męczący gospodarz - tak miało być. Czy było?

I tak, i nie. Kubiszew bowiem okazał się raperem poprawnym, nic ponad to. Z drugiej strony nie jest wcale tak słaby, jak myślałem po wcześniej wymienionych gościnnych występach. Szesnaście tracków to zdecydowanie za dużo, by na spokojnie przesłuchać całą płytę rapera, którego flow ogranicza się do prostego rymowania pomiędzy bębnami. Kubiszew nie kombinuje z flow, bo - przynajmniej sprawia takie wrażenie - nie ma do tego warunków, co na dłuższą metę okazuje się mocno męczące i mocno utrudnia przesłuchanie płyty "na raz". Ma jednak jakąś swoją solidność i zalążek stylu, dlatego też nie można go całkowicie spisać na straty i liczyć na to, że będzie w stanie jeszcze popracować nad swoim warsztatem. 

Wobec braków w formie czasem całość potrafi uratować treść? W tym przypadku i ona nie jest wyjątkowo ciekawa. W większości to oklepane banały, że samotność jest słaba, że rodzina jest najważniejsza, że każdy dzień jest szansą i dobrze mieć fajnych przyjaciół, ale trzeba uważać, bo ludzie są różni itd. Dużą część zajmują też osobiste kawałki o popełnianiu błędów, zaliczaniu życiowych porażek i wyciąganiu z nich wniosków. Ale nie, że ekshibicjonizm na bliskim Bonsonowi poziomie, raczej ogólniki i moralizatorskie ostrzeżenia przed szybkim życiem. No i wersy w stylu "pierdolę interpunkcję" nie należą do zbyt fortunnych. Kubiszew zakłada jakiś nowy front antyjęzykowy czy co?

Tak jak się spodziewałem, całość w dużym stopniu ratują i czynią "słuchalnym" bity autorstwa Zbyla. Klasyczne, osadzone na mocnych bębnach z dodatkowymi smaczkami w stylu fajnego gitarowego motywu w otwierającym płytę "Swoim tropem" bity, ale też klimatyczne, lekko nawet mroczne produkcje takie, jak wszystkie "Lekcje". 

Mała dygresja. Jaki jest sens umieszczania na końcu płyty kawałka pt. "Świadomość to zbroja", który jest połączeniem trzech zwrotek zawartych w ponumerowanych od 1 do 3 "Lekcjach"?  W ten sposób dwa razy dostajemy te same, nie najlepsze przecież, zwrotki. Borixon swoje "Papierosy" wrzucił chociaż na zremixowanym bicie, co jeszcze byłem w stanie zrozumieć, ale tutaj dostajemy dokładnie ten sam bit i dokładnie te same zwrotki. No sense. 

Wracając do Zbyla, to udowodnił że ma spory potencjał, który póki co ujawnia się w mocno klasycznych bitach, a z wybijających się bębnów zrobił już chyba swój znak rozpoznawczy. Przynajmniej u mnie. W przypadku tej płyty sprawia, że można ją w miarę bezboleśnie "połknąć" za jednym odsłuchem, a to już duży plus.

Kolejną rzeczą, która dodaje plusików temu wydawnictwu to bez wątpienia goście. No, nie wszyscy oczywiście. Peerzet swoją zwrotką nie tylko powiększył poziom oczekiwania na jego solówkę w Aptaunie, ale zjadł wszystkie zwrotki gospodarza pokazując mu dobitnie czym jest styl, flow i oryginalność. Jinx dał zwrotkę tylko porządną, podobnie jak Młody M, ale obaj i tak pokazali, że są kilka poziomów wyżej niż Kubiszew. Podobnie zresztą jak Małpa, który swoją dwunastką pokazał, jak można fajnie poskładać wcale nieodkrywczy przecież tekst. 

Nie przekonał mnie do siebie Kubiszew tą płytą. Nie sądzę, żebym na kolejne wydawnictwo czekał choćby w najmniejszym stopniu. Choć z drugiej strony, nie odrzucił mnie od siebie aż tak, żebym całkowicie pozbawił się ochoty na coś-tam-coś-tam, co wypuści kiedyś-tam. Sporo jednak przed nim pracy, bo póki co płytę ratują mu Zbylu i goście, a to nie świadczy przecież zbyt dobrze.

Znak jakości - D-

Nowa płyta Medium jesienią 2012

za: fan page Medium na facebook
"W najbliższą środę o godzinie 23.00 zaprezentujemy pierwszą część specjalnego videowywiadu jaki kanał Asfalt TV przeprowadził z Medium na temat powstającej właśnie teraz nowej płyty artysty. Album ukaże się nakładem Asfalt Records na jesieni 2012, a zarówno jego tytuł jak i inne szczegóły wydawnictwa pozostają na razie tajemnicą. Część z tych informacji zostanie ujawniona osobiście przez Medium w trakcie wywiadu..."
Taka informacja ukazała się przed chwilą na facebookowym profilu Medium. Okazuje się więc, że po wydaniu w poprzednich roku świetnej i dobrze przyjętej "Teorii Równoległych Wszechświatów" Piotrek nie próżnował i po - plus/minus - dwunastu miesiącach dostaniemy od niego nowy krążek. Jestem jego dużym fanem od roku 2008, kiedy to wypuścił "Seans Spirytystyczny", dlatego też nie mogę się nie cieszyć z tego powodu. Jedna rzecz mnie jednak trochę martwi...
Zapowiedziana płyta będzie trzecią kolejną wydaną rok po roku. Od "Alternatywnego Źródła Energii" w roku 2010, przez wspomnianą już "Teorię...", aż do wydawnictwo o nieznanym jeszcze tytule. Częstotliwość ukazywania się nowych płyt od reprezentanta Kielc niebezpiecznie więc zaczyna przypominać... historię O.S.T.R.'a, który wydając płytę raz na dwanaście miesięcy doprowadził do swoistego przesycenia własną osobą. Nie uniknął przy tym też popadnięcia w banał i zwyczajną nudność swoich kawałków. A nie muszę przecież przypominać, że Adam z Łodzi to osoba, którą Medium od początku swojej przygody muzycznej się mocno inspirował i z którą obecnie mocno współpracuje.
Boję się więc, że Mediuma może dopaść syndrom starszego kolegi z Asfaltu, który wypuszczając masowo kolejnej płyty zniechęcił w ten sposób do siebie jakąś część słuchaczy. Oczywiście, że artystyczna płodność rapera powinna cieszyć. Zwłaszcza tak dobrego, jak Medium. Wiem też, że póki co, jest to spore czepialstwo z mojej strony, bo jak można mówić o przesyceniu kimś, kto wydał jak na razie tylko 3 płyty? Na dodatek płyty, z których każda była zupełnie odmienna i w żaden sposób żadna nie kopiowała poprzedniczek. Zauważam po prostu pewną tendencję.
"Teoria..." była czymś niespotykanie świeżym i nowym na polskiej scenie rapowej. Z ciekawością czekam na to, co tym razem zaprezentuje nam Medium. Mocno wierzę w to, że i tym razem pokaże coś, co ciężko znaleźć gdziekolwiek indziej, a nową płytą jeszcze mocniej ukorzeni swoją pozycję w polskim rapie.

poniedziałek, 9 lipca 2012

The Roots, Jimmy Fallon i... popowa gwiazdeczka

Prawda, że nie wiecie kto to Carly Rae Jepsen? Ale słowa "i just met you, and this is crazy, but here's my number, so call my maybe" już pewnie kojarzycie? Też miałem ten problem, aż do momentu, w którym obejrzałem powyższy filmik. Opanowujący w ostatnim czasie wszystkie kwejki i inne kwejkopodobne strony internetowe tekst z piosenki jakieś nastolatki wylansowanej przez... Justina Biebera doczekał się takiego o to coveru. Ale zaraz, zaraz... Dlaczego piszę o tym na blogu, jakby nie było, hip-hopowym? The Roots.

No właśnie. Ekipa z Filadelfii to już hip-hopowa legenda. Kilkanaście płyt, z których żadna nie jest słaba, a kilka już można nazwać klasykami. Wszechobecny szacunek w środowisku hip-hopowym nie przeszkadza im jednak w uczestniczeniu w czymś, co w Polsce z góry określone byłoby komercyjną szmirą, beznadziejnym skretynieniem i pewnie kilkoma różnymi innymi barwnymi epitetami. W Polsce raper przecież nie może pojawić się w telewizji komercyjnej, bo jak to tak? Sprzedał się i chuj. A tutaj Black Thought, Questlove i reszta żwawo pogrywa i buja się w rytm popowego przeboju (pokazując przy tym umiejętności muzyczne). Black Thought przygrywający na tamburynie to mistrzostwo.

A i Rootsi są stałym elementem show Jimmy'ego Fallona i do tego elementem niezwykle ważnym. I wcale nie oznacza to, że tracą oni przez to szacunek. Wręcz przeciwnie, przemycają masę hip-hopowych spraw do szerszej publiczności. Inna sprawa, że w Ameryce hip-hop to muzyka praktycznie narodowa i każdy ma jakieś o niej pojęcie. W Polsce oczywiście potencjalny hip-hopowy zespół biorący udział w podobnym przedsięwzięciu zostałby od razu przekreślony, bo nie dość, że się sprzedali do jakiegoś komercyjnego show, to jeszcze robią z siebie debili występując z jakąś pseudogwiazdeczką jednego pop-przeboju. Gdzie ulica, prawda i szczerość?!

Niemałe znaczenie ma też pewnie to, że Jimmy Fallon czy Jimmy Kimmel to showmani pełną gębą, a nie pseudośmieszni, podstarzali i robiący z siebie kretynów Majewski czy Wojewódzki. U nich faktycznie jest zabawnie, u nas żałośnie.   

Fajnie, że w USA ludzie mocno z hip-hopem związani, ba, legendy tej muzyki, potrafią mieć duży dystans do własnej osoby. Potrafią się bawić, uśmiechać, nawet z niby-to-komercyjnymi postaciami. Otwarta głowa. Coś, czego często brakuje w Polsce.

środa, 4 lipca 2012

Lastowe podsumowanie pierwszej połowy 2012 roku

Pierwsze sześć miesięcy roku jest taką cezurą czasową, którą można uznać za odpowiednią do stworzenia jakichś pierwszych podsumowań, rankingów, notowań i tym podobnych. Z drugiej jednak strony, ciężko stworzyć w stu procentach obiektywny w swojej subiektywności ranking, nie znając tego, co w tym roku jeszcze się ukaże, ewentualnie mając bardzo niewiele czasu na zapoznanie się z jakąś pozycję, bo np. wyszła ona 2 dni przed końcem czerwca. Żeby jednak jakoś podsumować to półrocze w polskim rapie (no i jakoś zapchać bloga kolejnym postem) postanowiłem stworzyć ranking oparty na chyba najbardziej miarodajnym zjawisku związanym ze słuchaniem muzyki, czyli na podstawie statystyk odsłuchań wg Last.fm. W moim przypadku jakieś 99% muzyki, której słucham ląduje automatycznie na moim lastfmowym koncie, dlatego uznałem, że będzie to dosyć dobry sposób na podsumowanie tych pierwszych sześciu miesięcy. Oczywiście uwzględniam tylko polski rap i tylko płyty i kawałki, które ukazały się w 2012 roku. Jedziemy.

TOP 10 płyt:
1. Rover - 24 - 219 odtworzeń
2. Trzeci Wymiar - Dolina Klaunoow - 160 odtworzeń

3. VNM - Etenszyn: Drimz Kamyn Tru - 141 odtworzeń

4. Hukos - Knajpa Upadłych Morderców - 125 odtworzeń

5. NNFoF - No Name Full of Fame - 122 odtworzenia

6. White House - Kodex IV - 111 odtworzeń
 7. LaikIke1/Młodzik - Milczmen Screamdustry - 100 odtworzeń

8. Tabasko - Ostatnia Szansa Tego Rapu - 98 odtworzeń

9. Borixon - Rap not dead - 95 odtworzeń

10. Pyskaty - Pasja - 86 odtworzeń

Jak widać, według nieomylnego Last.fm najczęściej słuchaną przeze mnie płytą było "24" Rovera. W sumie nawet mnie to nie zaskakuje, bo przez ostatni miesiąc naprawdę porządnie ją katowałem, a kilka kawałków miało bardzo wysoki replay-value. Trzeci Wymiar na drugi miejscu to zasługa głównie dwóch kawałków (niżej zobaczycie których), a VNM nabił sobie sporo tym, że wyszedł na początku roku i czasem słuchałem go z tzw. braku laku. Dalej w sumie bez większych zaskoczeń aż do ósmej pozycji Tabasko (naprawdę tyle tego słuchałem?!), choć w tym przypadku singiel zrobił pewnie z połowię odtworzeń. Podobnie jak z Borixonem, a właściwie Mesem w "Sponsorze". Rzutem na taśmę do dziesiątki załapał się Pyskaty, co chyba w dużym stopniu pokazuje, że pod koniec roku "Pasja" będzie bardzo w moim rankingu podsumowującym cały 2012. Tuż za pierwszą dziesiątką znalazły się: "Fabryka snów" Karwana, "Pięć złotych zasad" Voskovych i "Wyga.co" Janka Wygi. Czas na pojedyncze numery.

TOP 10 kawałków:
1.  Bisz (B.O.K.) - Pollock - 49 odtworzeń
2. VNM - Nigdy więcej - 33 odtworzenia
3. Trzeci Wymiar - Nie jesteś jednym z nich (feat. Te-Tris) - 32 odtworzeń
4. LaikIke1/Młodzik - Napad na Babel - 30 odtworzeń 
Trzeci Wymiar - Dostosowany 2 (feat. Ras Luta) - 30 odtworzeń
6. White House - Jak mam żyć (feat. Małpa) - 29 odtworzeń
7. Tabasko - Wychowani w Polsce - 28 odtworzeń
Voskovy - Jak to jest (feat. Te-Tris, Ras, DJ Flip) - 28 odtworzeń
Rover - 9.20 - Radio - 28 odtworzeń 
10. LaikIke1/Młodzik - Da Bad Man Riddim - 25 odtworzeń

Każdy z tych kawałków przez dłuższy lub krótszy czas katowałem bardzo mocno, a i teraz lubię sobie do nich wrócić. Bez zaskoczeń w zasadzie. Tuż za pierwszą dziesiątką "Banicja" Bisza, "Sponsor" Borysa i Mesa oraz "Jeśli deklarujesz" Oxona na producentce Nołnejmów.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Śmigiem-migiem - zbiorówka

Kilka słów o kilku płytach, które moim zdaniem nie zasłużyły na to, by poświęcić im pełnoprawną recenzję. Jedne z nich są lepsze, drugie są gorsze - łączy je to, że miały bardzo niewiele momentów, które faktycznie mnie porwały, ewentualnie nie miały ich w ogóle.

Borixon - Rap not dead
Nie powiem, że nie czekałem na tę płytę. Byłem bardzo ciekawy tego, co wymyślił sobie Borys oraz tego, jak w większym wymiarze poradzi sobie na tych swoich syntetyczno-dubstepowo-elektronicznych bitach. Szczerze mówiąc, nie przepadam za hip-hopem na tego typu produkcjach, no i ta płyta wcale mnie szczególnie jakoś do nich nie przekonała. Choć muszę przyznać, że całkiem nieźle sobie na nich Borixon radzi i nie kłuje to specjalnie w uszy. Pierwsze wrażenie miałem nawet jak najbardziej pozytywne, potem było już jednak gorzej. Ot, ciekawa płyta, którą wypada znać, ale już zachwycać się niekoniecznie.
ZNAK JAKOŚCI - D

Raca/DonDe - Konsument Ludzkich Sumień
Nie chcę jakoś szczególnie odbierać Racy jego umiejętności typowo raperskich, ale jeśli właściwie jedyną rzeczą, którą zapamiętałem z tej płyty są gościnne zwrotki Szada i Teta, to nie świadczy to o nom jakoś szczególnie dobrze. Choć być może to moje prywatne uprzedzenie do jego osoby, bo nigdy jakoś nie mogłem się niego przekonać. Mierzi mnie jego głos, flow wcale nie zachwyca, tekstowo znam też lepszych raperów. Nic ponad solidność.
ZNAK JAKOŚCI - D-
Chada - Jeden z Was
W tym przypadku nawet te kilka zdań to za dużo. Chada jaki był, tak jest, bity w większości słabe i wtórne, goście płyty też nie ratują - no słabo, no. A na Olisie debiutuje na pierwszy miejscu... Może jednak się nie znam?
ZNAK JAKOŚCI - E




Trzy-Sześć - 24tv
Z tą płytą mam duży problem, bo singlowy "Rzut monetą" jest genialny i katuje go bardzo, ale to bardzo mocno. Świetny, bujający bit, ciekawy tekst i dobrze nawinięty kawałek, do którego pewnie często będę wracał. Tyle tylko, że... na tle płyty wypada on tak, jakby był wyjęty zupełnie z innej bajki. Nie twierdzę, że reszta jest fatalna, bo jest w porządku, ale nie zachwyca. Gdyby choć większa część płyty była na tym poziomie, co wspomniany przeze mnie kawałek, to miałbym mocnego kandydata do największego pozytywnego zaskoczenia płytowego roku. A tak, to tylko "Rzut monetą" znajdzie się gdzieś wysoko w podsumowaniach na najlepszy kawałek 2012.
ZNAK JAKOŚCI - D+

Prys - Na złej drodze do lepszych czasów
Nie wiem, co mam o tej płycie napisać i to chyba najlepiej o niej mówi. Nijaka, do bólu. Kilka fajnych momentów, ale nic ponad to. 
ZNAK JAKOŚCI - D-