poniedziałek, 9 lipca 2012

The Roots, Jimmy Fallon i... popowa gwiazdeczka

Prawda, że nie wiecie kto to Carly Rae Jepsen? Ale słowa "i just met you, and this is crazy, but here's my number, so call my maybe" już pewnie kojarzycie? Też miałem ten problem, aż do momentu, w którym obejrzałem powyższy filmik. Opanowujący w ostatnim czasie wszystkie kwejki i inne kwejkopodobne strony internetowe tekst z piosenki jakieś nastolatki wylansowanej przez... Justina Biebera doczekał się takiego o to coveru. Ale zaraz, zaraz... Dlaczego piszę o tym na blogu, jakby nie było, hip-hopowym? The Roots.

No właśnie. Ekipa z Filadelfii to już hip-hopowa legenda. Kilkanaście płyt, z których żadna nie jest słaba, a kilka już można nazwać klasykami. Wszechobecny szacunek w środowisku hip-hopowym nie przeszkadza im jednak w uczestniczeniu w czymś, co w Polsce z góry określone byłoby komercyjną szmirą, beznadziejnym skretynieniem i pewnie kilkoma różnymi innymi barwnymi epitetami. W Polsce raper przecież nie może pojawić się w telewizji komercyjnej, bo jak to tak? Sprzedał się i chuj. A tutaj Black Thought, Questlove i reszta żwawo pogrywa i buja się w rytm popowego przeboju (pokazując przy tym umiejętności muzyczne). Black Thought przygrywający na tamburynie to mistrzostwo.

A i Rootsi są stałym elementem show Jimmy'ego Fallona i do tego elementem niezwykle ważnym. I wcale nie oznacza to, że tracą oni przez to szacunek. Wręcz przeciwnie, przemycają masę hip-hopowych spraw do szerszej publiczności. Inna sprawa, że w Ameryce hip-hop to muzyka praktycznie narodowa i każdy ma jakieś o niej pojęcie. W Polsce oczywiście potencjalny hip-hopowy zespół biorący udział w podobnym przedsięwzięciu zostałby od razu przekreślony, bo nie dość, że się sprzedali do jakiegoś komercyjnego show, to jeszcze robią z siebie debili występując z jakąś pseudogwiazdeczką jednego pop-przeboju. Gdzie ulica, prawda i szczerość?!

Niemałe znaczenie ma też pewnie to, że Jimmy Fallon czy Jimmy Kimmel to showmani pełną gębą, a nie pseudośmieszni, podstarzali i robiący z siebie kretynów Majewski czy Wojewódzki. U nich faktycznie jest zabawnie, u nas żałośnie.   

Fajnie, że w USA ludzie mocno z hip-hopem związani, ba, legendy tej muzyki, potrafią mieć duży dystans do własnej osoby. Potrafią się bawić, uśmiechać, nawet z niby-to-komercyjnymi postaciami. Otwarta głowa. Coś, czego często brakuje w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz